Pójdź za Mną…
Każdy z nas zna chyba słowa z Pisma Świętego, które brzmią „pójdź za Mną”. Pierwsi uczniowie, prości mężczyźni, mający swoje zajęcia, pasje, rodziny usłyszawszy ten głos, bez wahania, po prostu zostawiają wszystko i idą. Zawsze widziałem w tym pewien paradoks, niezrozumienie. Jak tak można? Co trzeba doświadczyć w takim momencie, żeby potrafić puścić wszystko co się ma w garści i iść w nieznane.
Moim ulubionym fragmentem, który poruszył bardzo mocno moje serce jest scena powołania Mateusza. Myślę, że ze względu na to jaki wykonywał zawód (był celnikiem) nigdy nie przypuszczał, że Jezus może nawet na chwilę przy nim się zatrzymać, a co dopiero go powołać. Jezus jednak ma inne myśli i właśnie do tego, który w społeczeństwie uważany jest za grzesznika, oszusta i kogoś niegodnego do bycia uczniem Jezusa, mówi: „pójdź za Mną”. Ile musiało być miłości i dobroci w tych słowach, a może w spojrzeniu, które padło na Mateusza, że potrafił on bez słowa wstać i pójść za Nim.
“Ulubionym” to pewnie nie jest najlepsze słowo, ale jest coś w tym Bożym Słowie, że bardzo wyraźnie odczytuje moje życie. Kiedy usłyszałem właśnie w taki sposób ten fragment byłem w szkole średniej i moje życie było bardzo mocno poprzewracane do góry nogami. Nic nie zapowiadało, żeby wszystko zaczęło się układać. Przez to słowo zostałem zaproszony do tego, aby ten cały „syf”, w którym się obracałem zostawić i iść za Chrystusem, który przyszedł i wyciągnął w moją stronę rękę. Nie wiem dlaczego zaryzykowałem. To co dawało mi pozorne szczęście zostawiłem, wstałem i poszedłem. Wiem, że gdybym tego wtedy nie zrobił nie byłbym szczęśliwy tak jak jestem teraz. Doświadczyłem jaką moc ma Słowo Boże, spowiedź święta i wspólna droga z Chrystusem. Teraz wiem, że to On mnie powołuje. Nawet jeżeli upadnę, mam w głowie to, że Jezus mówi: nie potrzebują lekarza zdrowi lecz Ci co się źle mają. Nie przyszedłem powołać sprawiedliwych ale grzeszników. On cały czas jest przy mnie i przychodzi mi z pomocą zawsze kiedy upadnę.
kleryk