Zapewne gdyby ktoś dwadzieścia lat temu powiedział moim rodzicom, że ich syn po napisaniu matury uda się do seminarium duchownego – nie uwierzyliby. W moim przypadku okazało się, że wiara może również zrodzić się w środowisku niewierzącym; bez żadnej “kościółkowej” mamy, babci ani cioci. Natomiast dla Pana Boga nie ma rzeczy niemożliwych i gdy nie może wejść drzwiami to próbuje oknem.
Najpierw dał mi otwartych i bezwarunkowo kochających rodziców, następnie przyjaciela – ministranta, wspaniałą siostrę zakonną jako katechetkę a wreszcie i dających świadectwo życia kapłanów. Gdy mama zaprowadzała mnie na Mszę przed Pierwszą Komunią Święta zapragnąłem zostać ministrantem. Pamiętam, że powód był bardzo prosty: ministranci nie musieli tłoczyć się w drzwiach kościoła, ale po Mszy wychodzili spokojnie przez zakrystię. Przyjaciel z piaskownicy wprowadził w szeregi służby ołtarza, a rodzice po ludzku wspierali. Ważne było dla mnie jedno ze spotkań młodzieży – Dni Radości – oraz wspólnota młodzieżowa przy parafii. Były to moje “pierwsze razy” z modlitwą, z adoracją, które wspominam do dziś. Pamiętam także słowa jednego z biskupów, który widząc mnie w katedrze – a pamiętając z wizyty w parafii – podszedł i zapytał, kiedy przyjdę do seminarium. Ja jednak miałem wtedy ledwie kilkanaście lat i do wyboru studiów było daleko.
Ten czas jednak w końcu nadszedł, a ja nie wiedziałem, czego Pan Bóg ode mnie oczekuje – założenia rodziny (co bardzo mi się marzyło) czy oddania Mu się w kapłaństwie. Chciałem służyć z pożytkiem dla ludzi, działać dla ich dobra, pomagać, więc myślałem także o studiach prawniczych. Długo (prawie do ostatniej chwili) się z tymi myślami zmagałem i modliłem się. W podjęciu decyzji pomogli mi bliscy oraz ważny dla mnie kapłan.
“Duch wieje tam, gdzie chce” (J 3,8) i w swoim życiu, o którym w dużym skrócie napisałem, dobrze to widzę. Natchnął mnie, abym rozeznawał swoje powołanie oraz pisał już kolejny rok jego historię w seminarium duchownym. I to rozeznanie jest kluczowe – niczego nie robić na siłę; pełnić wolę Boga na takiej drodze, jaką chce On, a nie ja. Niezależnie, czy miałaby to być drogą kapłańska, czy małżeńska, czy jeszcze inna.
Piotr